Józef Manczarski
Urodzony 15 marca w Warce, syn rzeźnika Wawrzyńca i Franciszki z Zambrzyckich. Jako osiemnastoletni chłopiec wziął udział w walkach oddziału Władysława Kononowicza w Powstaniu Styczniowym 1863 roku. Po jego rozbiciu wojsko rosyjskie pozostało w Warce, aby wyszukiwać w pobliskich lasach ukrywających z rozbitej partii Kononowicza powstańców.
Ścigano między innymi 18 letniego wówczas młodzieńca, mieszkańca Warki Józefa Manczarskiego, który dzielnie trzymając się na koniu, na razie umknął przed ścigającymi go kozakami. Umknąwszy ukrył się w sianie na strychu pewnej stajni w mieście. Los nadarzył, że właśnie w tej stajni zakwaterowali się kozacy ze swemi końmi i przebyli w niej trzy dni, które powstaniec spędził w niepokoju o głodzie.
Wkrótce go schwytano obito okrutnie na rynku i uwięziono najprzód w Warce, a potem w Grójcu. Kaci rosyjscy, mając podejrzenie, że Manczarski był żandarmem polowym, chcieli zmusić go do wydania im wszystkich swych współtowarzyszów z Warki pochodzących, bili go i katowali nad wszelki wyraz okrutnie. Mimo srogich katowni Manczarski na wszystkie indagacje odpowiadał jednemi i temi samemi słowy: „Nic nie wiem, nic nie wiem.” Dzięki jego bohaterstwu wielu mieszkańców wareckich zawdzięcza swe ocalenie od śmierci lub Syberji.
Między ocalonymi w ten sposób był jeden, co niegdyś Manczarskiego niesłusznie przed władzą powstańczą, o nadużycia służbowe oskarżał, które to oskarżenie zagrażało mu karą śmierci, dzięki Opatrzności tylko zjawili się na czasie świadkowie i niewinność oskarżonego na jaw wyszła. Fakt ten maluje całą szlachetność Manczarskiego, który mimo katowni nie wydał nikogo, nawet nieprzyjaciół swoich! Przewieziono Manczarskiego do Grójca, gdzie wówczas rządził naczelnik wojenny Sokołów, człowiek dziki i okrutny. Kat ten przy indagacji nie po ludzku obchodził się z Manczarskim. Kazał go niejednokrotnie budzić niespodzianie i prowadzić do siebie. Przy tego rodzaju badaniach – pewnego razu schwycił go za kołnierz pod szyją i patrzał mu długo badawczo w oczy i również indagowanemu w oczy sobie patrzeć kazał. – „Patrzcie, wołał Sokołow, jakie on ma oczy!” Zapytywał też jeszcze naczelnik młodzieńca, czy może znosić widok krwi i na nią bez wstrętu patrzeć. „Mogę – odrzekł indagowany, bo mój ojciec był rzeźnikiem miałem więc sposobność często na nią patrzeć, i otrzaskałem się z jej widokiem”. Chcąc nastraszyć Manczarskiego, Sokołow w czasie badania trzymał wymierzony ku niemu rewolwer. Gdy nie mógł na nim żadnego zeznania wycisnąć, naczelnik klął siarczyście i kazał Manczarskiego do wyznaczonej przez siebie celi zaprowadzić, gdzie znów młodzieniec musiał znosić bicie i głodzenie długie, po którem dawano mu słonego śledzia… Nareszcie młodzieńca wraz z jego ojcem wysłano do cytadeli warszawskiej i chwilowo umieszczono ich obu w jednej celi. Korzystając z tego syn rzucił się do nóg ojcu i błagał go, aby przy indagacji nic innego katom, nad słowa „nic nie wiem” nie odpowiadał. Przy wprowadzeniu ich do celi, uderzono brutalnie ojca jego w twarz. Gdy po długich indagacjach nie mogli moskiewscy kaci żadnego zeznania wycisnąć z młodzieńca, skonfrontowano go z niejakim Wróblewskim, dzierżawcą 4 włók ziemi w Niemojewicach pod Warką. Wróblewski wypowiedział w oczy Manczarskiemu kilka faktów obciążających go – młodzieniec oburzony na znak wzgardy względem podłego zdrajcy w obecności sędziów plunął mu w twarz. Tenże Wróblewski wkrótce zdradził swą wiarę, przyjąwszy prawosławie. Koniec końców, nie mogąc wycisnąć zeznania obciążającego uwolniono Manczarskiego z cytadeli. Do dziś dnia (1924 r.) Manczarski szanowany od ogółu żyje i mieszka w Warce. Po japońskiej wojnie, gdy po raz pierwszy jako protestację przeciw okrucieństwom i mordom popełnianym w całym kraju przez socjalistów – urządzono w Warce pochód narodowy – p. Józef Manczarski niósł w pochodzie chorągiew z białym orłem – widziano tedy łzy w oczach dawnego powstańca.
Społeczność Warki (w 1863 – 2998 osób) wysoko ceniła jego postawę. Do końca życia cieszył się jej ogromnym szacunkiem. Polska niepodległa, opiekując się powstańcami 1863 r., przyznała mu rentę i mundur powstańczy.
Zmarł w Warce 19 marca 1926 r., pochowany został na miejscowym cmentarzu. Pogrzeb jego stał się manifestacją patriotyczną mieszkańców Warki. Pozostawił 3 synów.
W 1963 lokalna społeczność na grobie jego wystawiła pomnik. W stulecie powstania 1863 r. Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Warce nadało jego imię jednej z ulic w dzielnicy Ostrówek.
Spośród 6 wnucząt, dwaj zajęli wysokie stanowiska w kraju: Stanisław (1901-1963), syn Kacpra, był rektorem Akademii Medycznej w Gdańsku, Stefan (1899-1979), profesorem Politechniki Warszawskiej, dyrektorem Zakładu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk, sekretarzem naukowym komitetu Międzynarodowej Współpracy Geofizycznej, autorem wielu prac z zakresu geofizyki, radioastrologii i heliofizyki.
Zebrał materiały: Tadeusz Kulawik
Ścigano między innymi 18 letniego wówczas młodzieńca, mieszkańca Warki Józefa Manczarskiego, który dzielnie trzymając się na koniu, na razie umknął przed ścigającymi go kozakami. Umknąwszy ukrył się w sianie na strychu pewnej stajni w mieście. Los nadarzył, że właśnie w tej stajni zakwaterowali się kozacy ze swemi końmi i przebyli w niej trzy dni, które powstaniec spędził w niepokoju o głodzie.
Wkrótce go schwytano obito okrutnie na rynku i uwięziono najprzód w Warce, a potem w Grójcu. Kaci rosyjscy, mając podejrzenie, że Manczarski był żandarmem polowym, chcieli zmusić go do wydania im wszystkich swych współtowarzyszów z Warki pochodzących, bili go i katowali nad wszelki wyraz okrutnie. Mimo srogich katowni Manczarski na wszystkie indagacje odpowiadał jednemi i temi samemi słowy: „Nic nie wiem, nic nie wiem.” Dzięki jego bohaterstwu wielu mieszkańców wareckich zawdzięcza swe ocalenie od śmierci lub Syberji.
Między ocalonymi w ten sposób był jeden, co niegdyś Manczarskiego niesłusznie przed władzą powstańczą, o nadużycia służbowe oskarżał, które to oskarżenie zagrażało mu karą śmierci, dzięki Opatrzności tylko zjawili się na czasie świadkowie i niewinność oskarżonego na jaw wyszła. Fakt ten maluje całą szlachetność Manczarskiego, który mimo katowni nie wydał nikogo, nawet nieprzyjaciół swoich! Przewieziono Manczarskiego do Grójca, gdzie wówczas rządził naczelnik wojenny Sokołów, człowiek dziki i okrutny. Kat ten przy indagacji nie po ludzku obchodził się z Manczarskim. Kazał go niejednokrotnie budzić niespodzianie i prowadzić do siebie. Przy tego rodzaju badaniach – pewnego razu schwycił go za kołnierz pod szyją i patrzał mu długo badawczo w oczy i również indagowanemu w oczy sobie patrzeć kazał. – „Patrzcie, wołał Sokołow, jakie on ma oczy!” Zapytywał też jeszcze naczelnik młodzieńca, czy może znosić widok krwi i na nią bez wstrętu patrzeć. „Mogę – odrzekł indagowany, bo mój ojciec był rzeźnikiem miałem więc sposobność często na nią patrzeć, i otrzaskałem się z jej widokiem”. Chcąc nastraszyć Manczarskiego, Sokołow w czasie badania trzymał wymierzony ku niemu rewolwer. Gdy nie mógł na nim żadnego zeznania wycisnąć, naczelnik klął siarczyście i kazał Manczarskiego do wyznaczonej przez siebie celi zaprowadzić, gdzie znów młodzieniec musiał znosić bicie i głodzenie długie, po którem dawano mu słonego śledzia… Nareszcie młodzieńca wraz z jego ojcem wysłano do cytadeli warszawskiej i chwilowo umieszczono ich obu w jednej celi. Korzystając z tego syn rzucił się do nóg ojcu i błagał go, aby przy indagacji nic innego katom, nad słowa „nic nie wiem” nie odpowiadał. Przy wprowadzeniu ich do celi, uderzono brutalnie ojca jego w twarz. Gdy po długich indagacjach nie mogli moskiewscy kaci żadnego zeznania wycisnąć z młodzieńca, skonfrontowano go z niejakim Wróblewskim, dzierżawcą 4 włók ziemi w Niemojewicach pod Warką. Wróblewski wypowiedział w oczy Manczarskiemu kilka faktów obciążających go – młodzieniec oburzony na znak wzgardy względem podłego zdrajcy w obecności sędziów plunął mu w twarz. Tenże Wróblewski wkrótce zdradził swą wiarę, przyjąwszy prawosławie. Koniec końców, nie mogąc wycisnąć zeznania obciążającego uwolniono Manczarskiego z cytadeli. Do dziś dnia (1924 r.) Manczarski szanowany od ogółu żyje i mieszka w Warce. Po japońskiej wojnie, gdy po raz pierwszy jako protestację przeciw okrucieństwom i mordom popełnianym w całym kraju przez socjalistów – urządzono w Warce pochód narodowy – p. Józef Manczarski niósł w pochodzie chorągiew z białym orłem – widziano tedy łzy w oczach dawnego powstańca.
Społeczność Warki (w 1863 – 2998 osób) wysoko ceniła jego postawę. Do końca życia cieszył się jej ogromnym szacunkiem. Polska niepodległa, opiekując się powstańcami 1863 r., przyznała mu rentę i mundur powstańczy.
Zmarł w Warce 19 marca 1926 r., pochowany został na miejscowym cmentarzu. Pogrzeb jego stał się manifestacją patriotyczną mieszkańców Warki. Pozostawił 3 synów.
W 1963 lokalna społeczność na grobie jego wystawiła pomnik. W stulecie powstania 1863 r. Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Warce nadało jego imię jednej z ulic w dzielnicy Ostrówek.
Spośród 6 wnucząt, dwaj zajęli wysokie stanowiska w kraju: Stanisław (1901-1963), syn Kacpra, był rektorem Akademii Medycznej w Gdańsku, Stefan (1899-1979), profesorem Politechniki Warszawskiej, dyrektorem Zakładu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk, sekretarzem naukowym komitetu Międzynarodowej Współpracy Geofizycznej, autorem wielu prac z zakresu geofizyki, radioastrologii i heliofizyki.
Zebrał materiały: Tadeusz Kulawik